poniedziałek, 17 maja 2010

Gdzie dalej?

O 5 nad ranem w dwie osoby, trzy psy i cztery plecaki wylądowałyśmy w Sanoku. Pojawiło się nieuniknione pytanie - co dalej? Gdzie dalej? Właściwie nie miałyśmy z Justyną większego pojęcia, na jaką miejscowość się kierować. Na szczęście dzień wcześniej pożyczyłam mapę Bieszczad. Lat miała więcej niż ja. Godzina czekania i ruszyłyśmy. Do Ustrzyk Dolnych. Zachciało mi się jednak jeszcze dalej - na sam dół Polski. Po drodze śniadanie pod sklepem i kolejny autokar. Tak trafiłyśmy do Ustrzyk Górnych. I kupiłyśmy mapy z tego roku... A resztę dnia spędziłyśmy na poszukiwaniu noclegu. Bo w Bieszczadach sezon rozpoczyna się w weekend majowy i wszystkie schroniska, zajazdy, ośrodki, ośrodeczki, i tym podobne, mają pokoje w remoncie. Psy też nie ułatwiały zadania. W przypadku księdza, problemem był pitt-bull, co mógłby nasze czterołapne rozszarpać - "A byłoby szkoda". Tak więc na prawdziwie spontaniczny wyjazd z wiarą, że jakoś to przecież będzie, w ludzką bezinteresowność i gościnę, trafiłyśmy do Hotelu Górskiego. Gdzie dostałyśmy pyszny gorący miód pitny na rozgrzewkę. Bieszczady w końcu to ciągłe siąpienie.

czwartek, 13 maja 2010

Wyprawa w nieznane

Z najlepszym Damecem pod słońcem miałam jechać w Tatry. Plany się mocno pozmieniały i...

Dnia 14 kwietnia 2010 roku o godzinie 19:30 ślęczę w poszukiwaniu połączeń do Bieszczad bądź Beskidów. A może nad morze? Zupełnie nic nie mogę znaleźć. Na szczęście jest jeszcze Justyna, która ma głowę na karku, kiedy ja ją gubię. Znajduje autokar do Sanoka. O 20:30. Szybka decyzja - jedziemy, czy szukamy czegoś dalej? Ale innych połączeń brak. Telefon do firmy w sprawie psów. Można. Więc Justyna poprosiła jeszcze, by autokar przypadkiem nam nie uciekł, gdybyśmy nie zdążyły na planowaną godzinę odjazdu. Z tego wszystkiego miałam 15 minut na spakowanie się i zdecydowanie co robię z psami. Bo trzy sporej wielkości futra w autokarze to żart. Kierowca i pasażerowie nas wyśmieją i zostawią na przystanku. Tak więc Tola czy Kłak? Tola to idealna towarzyszka podróży - opanowana, doświadczona, cicha. Kłak natomiast wprawdzie dużo gada, to też jest bardzo dobrym towarzystwem - wszędzie się wciśnie, nic mu nie straszne. Decyzja pada, że jedzie ze mną suka. Kłak zostanie pod opieką rodziców. Ale rodzice wcale nie chcą zostawać z psem, który dwa razy dziennie o konkretnych godzinach dostaje stertę prochów. Mam minutę do wyjścia, brat czeka w samochodzie, a ja w drzwiach zastanawiam się co mam robić. A co tam! Biorę oba. I dwa kilogramy karmy na plecy więcej. Pędzimy przez miasto na dworzec, lecę do autokaru i słyszę sympatyczne "Ach, to Pani dzwoniła, żeby poczekać z odjazdem". Jest dobrze. Stoimy jeszcze kilkanaście minut. Justyna z wdziękiem wpada do środka, wygłasza piękne przeprosiny z opowieścią o spontanicznych wyprawach i... JEDZIEMY! W nieznane. Nie wiem dokąd dojedziemy, którędy pojedziemy i ile czasu nam to zajmie. W tej chwili nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Pół nocy przegadałyśmy, przeplotkowałyśmy i prześmiałyśmy. Po drodze rozpoznałyśmy Lublin i Rzeszów. Wychodziło na to, że jedziemy w odpowiednim kierunku...

Ciąg dalszy nastąpi!