piątek, 31 grudnia 2010

Z cyklu "Poradnik trenera osobliwego"

Dzień mocno pracujący.
Po trzynastu godzinach przebywania w pracy najlepszym sposobem na  zesztywniałe ciało jest poddanie się działaniom niewybieganych psów i pogody aktualnie panującej. W zimie gonitwa po puchowym śniegu, ćwiczenie różnych elementów agility i wojna na śnieżki to świetne sposoby nie tylko na rozprostowanie kości, ale również na dotlenienie się i zrelaksowanie. Należy jednak uważać przy kopaniu śniegu butem, ponieważ można trafić na lód i uszkodzić sobie kolano. Co może trochę boleć.

sobota, 4 grudnia 2010

MŚA, czyli Mistrzowski Przebieg!

Jest! Nasz pierwszy ;) 
Nasz pierwszy czysty przebieg na Mistrzostwach Świata Agility. I naprawdę mi się podoba. Tola - radosna, rozszczekana, uchachana, przebiegła po palisadzie! i wszystko w bardzo fajnym tempie. Ja - w miarę wyluzowana, nie skradałam się na start, z sytuacji kryzysowej wyszłam zwycięsko (po ostatnim tunelu planowałam co innego) i spontaniczność nawet wzięła górę (czyli rączki w górę!).
Tak. Tola jest moją Mistrzynią!

środa, 17 listopada 2010

Równowaga



Obserwuję Gabrielle i jej psy od dłuższego czasu poprzez profil na Youtube. I im dłużej na nią patrzę, tym bardziej ją podziwiam, szanuję i zazdroszczę! I kibicuję z całego serca!
Spójrzcie na ten jej spokój! Ma niesamowicie temperamentnego psa, i im bardziej on jest nakręcony, tym ona jest spokojniejsza. I to dla mnie jest jeden z kluczy do sukcesu. Umiejętność balansowania i równowagi w teamie.

środa, 3 listopada 2010

MŚA, czyli kto rządzi?

Całe Mistrzostwa obserwowałam bacznie jak zmienił się poziom od zeszłego roku, jaka technika najbardziej się sprawdzała i z jakimi predyspozycjami psy osiągały najlepsze wyniki. Zauważyłam, że na najwyższych miejscach lokowały się pary, w których przewodnik pozwalał psu biec z przodu i nie narzucał mu się za bardzo swoją osobą. W dodatku, te psy do wybitnie skręcających się nie należały (takie znajdywały się niżej).  Za to miały świetnie rozwiniętą masę mięśniową i były bardzo bardzo szybkie.
Są pary, które zawsze robią na mnie ogromne wrażenie. Obserwuję też, jak z roku na rok ewoluuje ich styl. Zawsze intensywnie kibicuję:

- Natashy Wise z Dizzy. Natasha bardzo imponuje mi swoim opanowaniem i ciągłym uśmiechem na twarzy! Wchodzi na tor, wykonuje swoją robotę i po prostu wygrywa. Do tego zawsze wybiera najbardziej optymalną trasę. Ma wszystko bardzo dobrze przemyślane.

- Silvii Trkman z La i Bu. Silvię uwielbiam za to, jaki promuje styl życia. Z psami. Nie tylko na treningach, ale na wycieczkach nad morze, w góry i na miasto też. Bardzo podoba mi się, że tak bardzo podkreśla, że rozumienie się z psem na co dzień przekłada się w bardzo dużym stopniu na wyniki na torze. Święta prawda!

- Sarze Lorentzen z Simic. Wysoka, dobrze zbudowana kobitka, a biega jak prawdziwa baletnica. Uwielbiam ją za to, jak bardzo jest czytelna w prowadzeniu.

- Daveowi Munningsowi z Dobbym. Są świetni. Zawsze uśmiechnięci. Dave, tak jak Natasha, nic sobie nie utrudnia. Wybiera trasę optymalną i zawsze jest bardzo czytelny dla psa.

- Antonio Molina Aragonesowi z Angie. Ta para jest bardzo widowiskowa. Antonio zawsze komplikuje sobie życie. Robi wszystko na opak, biega przygarbiony krokiem dostawnym i macha łapami. Mimo to, Angie robi wszystko jak należy, chyba jako jedyna na hali wie o co chodzi. Często z przerażenia zasłaniam oczy, bojąc się, że to co wyprawia Antonio zaraz skończy się dyskwalifikacją. Uwielbiam ich. Zawsze przynoszą dużo emocji i wprawiają mnie w zadumę, jak bardzo alternatywnie można prowadzić psa.

- Jeremiemu Chomienne z ADSL. Jak na prawdziwego Francuza przystało, biega jak opętany. To, jakie tempo osiąga na torze, jest dla mnie niesamowite.

Szkoda tylko, że wszyscy Ci, którzy są dla mnie wzorem, posiadają border collie. Więc w kwestii techniki muszę przełożyć wszystko na owczarka belgijskiego, który porusza się i myśli inaczej niż border.

MŚA, czyli jak zdobywałyśmy z Tolą Mistrzowskie Tory

To był nasz trzeci start na Mistrzostwach Świata Agility (piąty, biorąc pod uwagę Mistrzostwa Świata Agility Owczarków Belgijskich). I jak dotąd najdojrzalszy.

fot Iztok Noc
Na Mistrzostwach w Szwajcarii w 2006 roku byłyśmy totalnymi świeżynkami. Tola ledwo miała skończone 3 lata, a ja 18stoletnia wtedy panienka, byłam totalnie nieprzystosowana psychicznie do takich imprez. Mimo to, radziłyśmy sobie bardzo ładnie. Był lekki strach, że Szara może bać się hali i hałasów. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Była nawet bardziej zrelaksowana niż ja – tak dla kontrastu. 
W Austrii w 2009 roku miałam już postawione cele. Pomachanie na starcie okazało się największym wyzwaniem. Była ze mną wspaniała ekipa kibicująco-wspierająca, dzięki której dotrwałam do końca z uśmiechem na twarzy. Na torach Tolcia była bardzo ogarnięta i miała piękne tempo. Ja natomiast raz wyprowadziłam ją ze slalomu, a drugi raz wysłałam na inną przeszkodę.

fot Kees Stoel
W tym roku, w Niemczech, z ekipy Kosmosu byłam jedyna. Do tego, pierwszy raz przygotowywałam się do zawodów na treningach – starałam się zmienić Toli fatalną opinię o palisadzie. Spowodowało to, że na ostatnim treningu przed zawodami, biegała sobie w przód, nic sobie nie robiąc z moich błagalnych wrzasków.

Same zawody były bardzo przyjemne. Dzięki ogarnięciu naszej Teamleaderki nie musiałam myśleć o żadnych sprawach organizacyjnych. Zajmowałam się oglądaniem przebiegów, kibicowaniem swoim idolom, nawiązywaniem nowych znajomości i relaksowaniem się.
 
Pierwszą próbę sił miałyśmy już w czwartek. Był nią trening – jednak się nie dałyśmy i potraktowałyśmy go z Tolą jedynie jako zapoznanie się z przeszkodami i podłożem. W sobotę na Jumpingu Krecik zdał na 100%. Ja, powiedzmy, na 85%. Straciłam trochę punktów przy wymierzaniu odległości między przeszkodami, i na torze posłałam Tolę na skok w dal, który znajdował się obok przeszkody, na którą biegłyśmy. Jednak to nie zmieniło mojego pozytywnego nastawienia do tych zawodów. Dzięki temu, finałowy przebieg obie zaliczyłyśmy już na 100%. Ona radośnie zasuwała (i bez zwolnienia zaliczyła strefę na palisadzie!), a ja dzielnie i sprawnie poprowadziłam ją do mety. Przed startem w ramach ćwiczeń pomachałam polskiej ekipie i przyjrzałam się kibicom na hali. To był nasz pierwszy tor na Mistrzostwach Świata, który przebiegłyśmy na czysto. 

Czekam jeszcze na jeden filmik - z naszego drugiego przebiegu. Sama jestem ciekawa jak nasze szaleństwa wyglądały z boku.


Podsumowując nasze wyczyny i patrząc na to subiektywnie - uważam, że zrobiłyśmy bardzo duże postępy treningowe i mentalne. Znaczy to, że cały czas się rozwijamy. A w agility, jak w każdym innym sporcie, brak postępów to śmierć.

wtorek, 2 listopada 2010

UŚCISKI

CHCIAŁAM WSZYSTKIM, 
KTÓRZY TAK NAMIĘTNIE DO MNIE PISALI I DOPYTYWALI JAK MI IDZIE Z TOLĄ, 
BARDZO BARDZO MOCNO PODZIĘKOWAĆ 
ZA PAMIĘĆ, DOBRE SŁOWA I WIARĘ W NASZE MOŻLIWOŚCI. 
CZUŁAM, 
JAKBYŚCIE WSZYSCY RAZEM ZE MNĄ BYLI NA TYCH ZAWODACH.
TO SIĘ NAZYWA POZYTYWNE WZMOCNIENIE! 
STRASZNIE SIĘ CIESZĘ,
ŻE MOGĘ WAS WSZYSTKICH ZNAĆ! :)

poniedziałek, 1 listopada 2010

komfortowe Mistrzostwa Świata Agility

Zauważam, że na zawodach takiej rangi, z roku na rok, wszystko zmierza w kierunku bezpieczeństwa psa. Organizatorzy dwoją się i troją, by zwiększyć komfort psich i ludzkich zawodników.

Podłoże w poprzednich latach było bardzo profesjonalną wykładziną. Grubą, miękką, ale powodującą różne niespodziewane sytuacje na torze. Np. na Mistrzostwach w Montichiari w 2004 roku, uczestnicy za każdym razem ostro zakręcając podwijali wykładzinę, bądź po prostu się na niej wywalali. Co roku pojawiały się filmiki z różnymi wpadkami. Często były to właśnie upadki przewodników i ich następstwa (głównie nie w tej kolejności pokonywane przez psa toru).

Przeszkody, mimo polecania w regulaminie drewnianych, usilnie ustawiane były aluminiowe. W 2009 roku pojawił się nawet metalowy murek i skok w dal. Wszystkie raczej z ostrymi kantami. Więc kiedy pies potrącił mur, ten wydawał z siebie wielki huk. A psy, co bardziej szalone, dosyć mocno obrywały, kiedy obijały się o stacjonaty.

Pomieszczenia, w których trzymane były psy, najczęściej były wielkimi namiotami przed halą, lub jak w zeszłym roku, sąsiednią halą. Wszystko to w ogromnym hałasie. Co chwilę wymiana psów, szczekanie tych niecierpliwszych, przez co reszta raczej nie wypoczywała.

Hala rozgrzewkowa nie istniała. Natomiast istniało coś takiego jak ring przygotowawczy – czyli wydzielone na hali nieduże pola dla zawodników czekających na swój start. I tu zeszły rok należał do najbardziej nieprzyjaznych. W kolejce, już na płycie, czekało 5 par w powydzielanych kartonowymi ściankami przestrzeniach. Co delikatniejsze lub bardziej rozemocjowane psy miały problem z wyczekaniem w skupieniu na swój start. Do tego był zakaz wnoszenia jedzenia i zabawek na halę. Przy psach potrzebujących większej motywacji niż tylko sam start, trzeba było się nieźle nagimnastykować, aby przekonać go, że warto brać w całej akcji udział.

Jeżeli chodzi o tereny do spacerowania, to z tym zazwyczaj nie było problemu. Dookoła były spore przestrzenie, gdzie można było w ciszy zrelaksować się ze swoim psim zawodnikiem.

Wszystkie te elementy bardzo wpływały na jakość przebiegu każdej pary. Bardzo duże znaczenie miały umiejętności adaptacyjne. Wysoko plasowali się ci, którzy potrafili odnaleźć się w takich warunkach i potrafili dostosować je pod kątem swojego psa.

Wreszcie w tym roku w Niemczech zawody okazały się nadzwyczaj przyjazne. Mistrzostwa odbywały się na terenie dostosowanym do organizacji zawodów hippicznych. Hala była ogromna, wszyscy kibicie mieli odpowiednio dużo miejsca na rozłożenie swoich rzeczy. Nikt nikogo nie podsiadał. Podłoże było piaskowo-glinkowe, przez co nikt się nie ślizgał, a każdą nierówność wystarczyło przejechać grabkami (nie było mowy o robiących się dziurach). Przeszkody były drewniane ze spiłowanymi kantami. W wyciszonych pomieszczeniach, gdzie można było trzymać swoje psy, dla każdego kraju wyznaczone były duże końskie boksy. Pojawiło się coś takiego jak hala rozgrzewkowa (równie duża co hala główna) – każdy zawodnik miał prawo wejść na tor przed swoim przebiegiem i porobić ćwiczenia jakich potrzebował. Również kolejka zawodników na płycie była znacznie mniejsza (3 pary) na wyznaczonych większych polach. Przestrzenie wkoło hali, można powiedzieć, że idealne. Ogromne pola, dalej lasy. Było gdzie chodzić, a przy okazji sympatycznie spędzić czas z innymi zawodnikami.

Liczę na to, że Komisja ds. Agility zobaczyła różnicę i w przyszłych latach będzie dążyć do tego typu udogodnień jakie pojawiły się w tym roku. Moim zdaniem, dzięki takim zabiegom poziom Mistrzostw wzrasta. Stają się coraz bardziej profesjonalne. A przy okazji pojawiają się nowe wzorce dla organizatorów zawodów o mniejszej randze. I też one stają się bardziej profesjonalne i komfortowe.

środa, 22 września 2010

Stay!

Kłaczęty przed startem siedzi. Tego go nauczyłam. A naiwnie myślałam, że nauczyłam go komendy 'zostań'. Nie spodziewałam się, że Bestia uzna, że siedząc można się poruszać.

Podsumowując MPA

No i po Mistrzostwach. 

Przyjemnie, bo blisko.

Można było pójść wieczorem do ulubionej kawiarni na Freta, a nie szukać czegoś po obcym mieście. Wcześniej nie bawiły mnie zawody pod domem. Nie miały klimatu, który towarzyszy wszystkim imprezom wyjazdowym. I owszem, w Warszawie dalej tego nie ma. Natomiast ostatnio pojawiło się coś innego, co przyszło z modą na nocowanie po znajomych zawodników z innych miast. Rewelacja! Prawie jak w ciasnym hoteliku. Tyle, że z własnym łóżkiem ;)

Przyjemnie, bo cele osiągnięte. 

Z Kłakiem chciałam biegać spokojnie, dawać mu na wszystko czas, standardowo pilnować stref bez napierania na niego ciałem, przy trudnym torze zrobić do któregoś momentu i zakończyć na tunelu. Odkąd żyję z chorym na padaczkę psem,  zmieniam definicję jego agility i mojego właściwie też. Mam wrażenie, że biegam już z innym Kłakiem i uczę się go od nowa. I na tych zawodach znów zrobiliśmy mały krok w przód. Biegałam aż nadto spokojnie i momentami flegmatycznie (bo spokojnie, nie znaczy flegmatycznie, o czym na początku zapomniałam), strefy wyszły piękne za każdym razem i kończyliśmy przebieg na czymś prostym, zanim Czarny miał szansę wpaść w swój nerwowy odjazd. Wspaniale! Dzięki temu mamy ze dwa zaliczone tory - w tym jeden z jedną tylko zwaloną tyczką! 

Na filmie jest nasze A2 z uroczym komentarzem Justynki. To jest bieg, w którym: 
- wyratowałam się z zaskoczenia, że Kłak może inaczej zrozumieć moją gestykulację (na 3 przeszkodzie)
- cwaniara chciałam szybciej znaleźć się przy kładce, nie dając Bestii miejsca na skok
- przećwiczyłam wbieganie Kłakowi pod nogi, kiedy stoi na strefie (wyszło całkiem całkiem)
- zapomniałam, że na przeszkodach dwóch po prostej nie woła się psa do siebie, co zaskutkowało rozwaloną fotokomórką.
Ogólnie z przebiegu jestem bardzo zadowolona. Jeszcze trochę za  bardzo jestem zachowawcza, ale przyjdzie mam nadzieję i na to czas.

W przypadku Toli oduczam się napierania na nią ciałem przy każdej możliwej okazji. Nie tylko na strefach, ale też na zakrętach i przy trudnych elementach. Moja głowa wychodziła z założenia, że jak się nad Krecią będę schylać i mieć ją przy nogach, to na pewno ciaśniej będzie biegać po torze. I owszem - w miarę ciasno było, momentami tak ciasno, że nie była w stanie się rozpędzić. I zaczynała biec coraz wolniej i wolniej... Porusza się dużo bliżej mnie, niż Kłaczek, więc mam większe pole do popisu w tej kwestii. Mam to prawie, że we krwi. W Warszawie postanowiłam dać jej szansę do pobiegania.

Pierwszy tor tych zawodów. Znów tak strasznie chciałam pomóc Tolasce wejść w slalom, że przedobrzyłam i w ostateczności źle do niego weszła. Jednak ten jumping sprawił mi wielką frajdę - można było poszaleć.

Na koniec, Mistrzami Polski z Tolą nie zostałyśmy, choć byłyśmy blisko. Przed ostatnim torem pojawiła się moja stara znajoma - presyjka (teraz już w zdrobnieniu i z małej litery :)), która podżegała mnie do tego, żebym biegła szybciej i szybciej i udowadniała nie wiadomo co i komu. Wierzę, że niedługo po prostu uśmiechnę się do niej i pójdę robić swoje.

sobota, 11 września 2010

Mistrzostwa Polski w biegu za psem

Dziś i jutro biorę udział z burkami w Mistrzostwach Polski Agility.
W kondycji jesteśmy niezłej. Cele mamy postawione. Do zrealizowania w sam raz ;)
Trzymajcie mocno kciuki proszę!

A jakby ktoś miał czas i ochotę, to zapraszam na WAT (wojskowa akademia techniczna) do pokibicowania na żywo! Zawody będą trwać do co najmniej 16.

środa, 8 września 2010

Wśród najlepszych

Po raz trzeci w mojej agilitowej karierze dostąpiłam zaszczytu wystartowania na najważniejszych zawodach w "moim" sporcie - na Mistrzostwach Świata Agility. Strasznie, ale to strasznie, mnie to cieszy! I strasznie, ale to strasznie, jestem dumna z Toli i siebie! :)
Kiedy byłam młodsza, każdy kto startował na MŚA, już był dla mnie Mistrzem, Guru. W końcu zakwalifikował się do reprezentacji swojego kraju, czyli musiał być w czołówce co najmniej u siebie. Kiedy startowałyśmy z Tolą w Szwajcarii czułam się jak małe dziecko wśród dorosłych i doświadczonych. Każda osoba, z którą rozmawiałam była dla mnie kimś niezwykłym i godnym naśladowania.
Teraz, po 4 latach od debiutu, patrzę już z trochę większym przymrużeniem oka i jestem spokojniejsza. Jednak dalej zachwycam się wszystkim co tam się dzieje - atmosferą, poziomem, wielkością imprezy i przepychem. Napawam się każdym szczegółem i z zachłannością zapamiętuje każdy występ. I bawię się setnie! Dodatkowo wzrosły morale - już nie uważam siebie za najsłabszego/najmniej doświadczonego zawodnika z w miarę dobrym psem na MŚA. Teraz patrzę na siebie na jako jednego z 300 (mniej więcej) najlepszych zawodników na świecie. Z Tolą. Która jest jednym z 300 (mniej więcej) najlepszych psów na świecie ;) O. I wiem, że stać nas na dużo.
Tak więc proszę uprzejmie i radośnie o dobre myśli i kciuki. 
Żebyśmy wykonały z Krecią co najmniej nasz plan minimum! Z uśmiechami na twarzy i pysku!

A taki oto uroczy obraz znajdzie się w tegorocznym katalogu, dzięki niejakiemu BeBeHowi, któremu jestem za to bardzo wdzięczna :)
Link do strony Mistrzostw: http://www.agility-wm.de

środa, 9 czerwca 2010

Z wizytą w niebie

Kolejny dzień, kolejne plany, kolejne dyskusje.
Justyna dzielnie studiuje mapy i proponuje trasy, ale ja tylko jęczę. Jęczę, że muszę jechać do Krakowa. Bo mnie zaprasza. Zaprasza na każdy możliwy sposób - zaczyna od plakatów na słupach, idzie przez telewizję i kończy na smsach na mojej komórce. Jednak pogrzeb pary prezydenckiej na Wawelu skutecznie mnie zniechęca do wariackiej zmiany kierunku podróży. Idziemy więc na Połoniny. Po drodze organizujemy jakieś oznakowanie dla naszych czworonogów. Jest kiepska pogoda i lepiej by było, żebyśmy widziały naszych towarzyszy. I przy okazji żeby osoby na tyle szalone, by w taką pogodę ruszać w trasy, również. W kiosku nic poza żółtym sztormiakiem foliowym za 7zł nie ma. Ale bierzemy. Ścinamy trzy paski i robimy gustowne szeleczki dla psów. Zostaje nam góra, więc nie dość, że psy już oznakowane, to jeszcze mamy uroczy sztormiczek. Taki mini mini.
Połonina Caryńska jest piękna. Tylko szkoda, że poza kawałkiem drogi i chmurami wiele więcej nie widzimy. Nie zniechęcone mgłą, siąpieniem, gradem, wszechobecnym błotem (ciekawe, że stuptuty wzięłam jako pierwsze w bagaż, a o drugiej parze spodni nawet nie pomyślałam..) i śniegiem w co poniektórych odcinkach naszej trasy, dzielnie zdobywamy nasz szczyt wielkości Kilimandżaro. Jest wspaniale. Po drodze zaliczamy mały stres związany z rykami nieznanego nam pochodzenia. Po przeczytaniu kilku broszurek w hotelu "Jak omijać niedźwiedzie", nasza pierwsza myśl to oczywiście niedźwiedź. Na szczęście nie spotykamy. Psy też nie. One spotykają tylko kolejne patyki i świetnie się przy tym bawią.
Wracamy już po drodze asfaltowej o zmroku. W hotelu znów rozmawiamy jak na terapii i rozgrzewamy się miodem pitnym. Wykończone szykujemy się do następnego dnia i drogi na Moklik.










poniedziałek, 17 maja 2010

Gdzie dalej?

O 5 nad ranem w dwie osoby, trzy psy i cztery plecaki wylądowałyśmy w Sanoku. Pojawiło się nieuniknione pytanie - co dalej? Gdzie dalej? Właściwie nie miałyśmy z Justyną większego pojęcia, na jaką miejscowość się kierować. Na szczęście dzień wcześniej pożyczyłam mapę Bieszczad. Lat miała więcej niż ja. Godzina czekania i ruszyłyśmy. Do Ustrzyk Dolnych. Zachciało mi się jednak jeszcze dalej - na sam dół Polski. Po drodze śniadanie pod sklepem i kolejny autokar. Tak trafiłyśmy do Ustrzyk Górnych. I kupiłyśmy mapy z tego roku... A resztę dnia spędziłyśmy na poszukiwaniu noclegu. Bo w Bieszczadach sezon rozpoczyna się w weekend majowy i wszystkie schroniska, zajazdy, ośrodki, ośrodeczki, i tym podobne, mają pokoje w remoncie. Psy też nie ułatwiały zadania. W przypadku księdza, problemem był pitt-bull, co mógłby nasze czterołapne rozszarpać - "A byłoby szkoda". Tak więc na prawdziwie spontaniczny wyjazd z wiarą, że jakoś to przecież będzie, w ludzką bezinteresowność i gościnę, trafiłyśmy do Hotelu Górskiego. Gdzie dostałyśmy pyszny gorący miód pitny na rozgrzewkę. Bieszczady w końcu to ciągłe siąpienie.

czwartek, 13 maja 2010

Wyprawa w nieznane

Z najlepszym Damecem pod słońcem miałam jechać w Tatry. Plany się mocno pozmieniały i...

Dnia 14 kwietnia 2010 roku o godzinie 19:30 ślęczę w poszukiwaniu połączeń do Bieszczad bądź Beskidów. A może nad morze? Zupełnie nic nie mogę znaleźć. Na szczęście jest jeszcze Justyna, która ma głowę na karku, kiedy ja ją gubię. Znajduje autokar do Sanoka. O 20:30. Szybka decyzja - jedziemy, czy szukamy czegoś dalej? Ale innych połączeń brak. Telefon do firmy w sprawie psów. Można. Więc Justyna poprosiła jeszcze, by autokar przypadkiem nam nie uciekł, gdybyśmy nie zdążyły na planowaną godzinę odjazdu. Z tego wszystkiego miałam 15 minut na spakowanie się i zdecydowanie co robię z psami. Bo trzy sporej wielkości futra w autokarze to żart. Kierowca i pasażerowie nas wyśmieją i zostawią na przystanku. Tak więc Tola czy Kłak? Tola to idealna towarzyszka podróży - opanowana, doświadczona, cicha. Kłak natomiast wprawdzie dużo gada, to też jest bardzo dobrym towarzystwem - wszędzie się wciśnie, nic mu nie straszne. Decyzja pada, że jedzie ze mną suka. Kłak zostanie pod opieką rodziców. Ale rodzice wcale nie chcą zostawać z psem, który dwa razy dziennie o konkretnych godzinach dostaje stertę prochów. Mam minutę do wyjścia, brat czeka w samochodzie, a ja w drzwiach zastanawiam się co mam robić. A co tam! Biorę oba. I dwa kilogramy karmy na plecy więcej. Pędzimy przez miasto na dworzec, lecę do autokaru i słyszę sympatyczne "Ach, to Pani dzwoniła, żeby poczekać z odjazdem". Jest dobrze. Stoimy jeszcze kilkanaście minut. Justyna z wdziękiem wpada do środka, wygłasza piękne przeprosiny z opowieścią o spontanicznych wyprawach i... JEDZIEMY! W nieznane. Nie wiem dokąd dojedziemy, którędy pojedziemy i ile czasu nam to zajmie. W tej chwili nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Pół nocy przegadałyśmy, przeplotkowałyśmy i prześmiałyśmy. Po drodze rozpoznałyśmy Lublin i Rzeszów. Wychodziło na to, że jedziemy w odpowiednim kierunku...

Ciąg dalszy nastąpi!

czwartek, 25 marca 2010

Zawody w Łącku

Krótko na temat moich przebiegów: chyba przerzucę się na coś innego.
Trochę dłużej na temat moich przebiegów: czas zacząć regularne treningi, bo moja próżność cierpiała bez żadnego medalu.
A tak już poważnie: Mnie i burkom zaczął się sezon. Trzeba zabrać się poważnie za siebie, coby nie robić strasznych kwasów na torze typu:
- Tola biegnie na dobrą przeszkodę, a ja ją od niej odwołuję
- Tola nie biegnie na dobrą przeszkodę, a ja tego nie zauważam
czy w końcu:
- Tola i ja wchodzimy na tor, którego kolejność poznałam stojąc obok ringu dwie minuty przed przebiegiem.
Ale żeby nie było tak, że totalnie wszystko miałyśmy do bani, to poniżej jest Jumping Open niedzielny, z którego osobiście jestem bardzo zadowolona (poza końcowym zakrętem, który wyszedł mega duży).


Zakwalifikowałyśmy się też na Mistrzostwa Świata Agility Owczarków Belgijskich, na których będziemy biegać w drużynie. Kłaka też zgłosiłam, ale ponieważ on na kwalifikacjach nie był, startować będzie tylko w przebiegach indywidualnych.  Na jego start wykładam z własnej kieszonki - a niech ma chłopak! Czym dla mnie jest 80euro startowego? hmm... Czterema zmianami w ToLubię ;)

czwartek, 11 marca 2010

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie

Poszukujemy dolnej lewej trójki, która ostatniej doby zaginęła z jamy ustnej (?) Gwiazdy Etoile. Właścicielka zęba jest zdruzgotana. Bardzo tęskni za zgubą. Wszelkie informacje o miejscu pobytu mile widziane.

czwartek, 4 marca 2010

Próba mikrofonu

Mała próba mikrofonu.
Od jakiegoś czasu walczę z ustawieniami, żeby móc pisać na blogu w komórce.
A wracając na chwilę do tematu przewodniego, to z belgami spędzamy tydzień w mieście Włocławek. Poza trwonieniem wolnego czasu na przyjemności i głupoty, udało nam się dostać na trening do tzw. APSiakow. Tola dalej przeżywa swój czas świetności, czym jestem zachwycona, a Kłak, mimo ponad trzymiesięcznej przerwy, widać, że jest dokładnie w tym momencie, na którym skończyliśmy. Czyli jest super!

poniedziałek, 1 marca 2010

Noc przed

Zbliża się nam kolejny wyjazd. Zazwyczaj przed podróżą noc mam bezsenną (psy akurat w tym czasie przewalają się w moim łóżku i chrapią). Spędzam ją na pakowaniu się, powolnym ogarnianiu domu i surfowaniu po internecie. I tym razem trzymam się standardów. Tak więc siedząc i przeszukując zasoby mojego dysku znalazłam coś co ostatnimi czasy dostałam od siostry:



Maskotka, nie pies! I Henryk młody.

poniedziałek, 22 lutego 2010

Heniek. Odsłona 2

Trochę wspomnień.

Kiedyś tak się właśnie biegało :)
Włocławek. 2003 rok. 1 miejsce.
Włocławek.2003 rok. Sztafeta.

A tu są jedne z ostatnich zawodów, w których brał udział pan Henryk:
Louny (Czechy). 2006 rok. LA3

niedziela, 14 lutego 2010

Dziewiczy post

Dopiero zaczynam zabawę w blogowanie i trochę może potrwać moje ogarnięcie tejże skomplikowanej czynności. Ale będę się starała..